Filmy wyprodukowane w Polsce w ciągu ostatnich kilku lat są bardzo słabe. Zdarzają się oczywiście wyjątki, ale jest ich jak na lekarstwo. Ubolewam nad tym, że kinematografia, która tak dobrze sobie radziła w dawniejszych czasach, teraz prezentuje tak niski poziom.
Polskie produkcje są przede wszystkim nudne, nie pokazują nic nowego, kopiują utarte schematy. Często cechują się płytkim przedstawieniem tematu, brakiem dramaturgii, złym montażem. Te sprawy wpływają na odbiór filmu. Jeżeli ludzie, którzy są za to odpowiedzialni, dobrze wykonają swoją pracę to jest bardzo prawdopodobne, że będzie się go dobrze oglądało. Faktem jest, że pod względem technicznym polskie
|
|
|
Polskie produkcje są
przede wszystkim nudne, nie pokazują nic nowego, kopiują utarte
schematy. |
|
|
filmy wyróżniają się in minus. Największym problemem polskich twórców jest brak opanowania rzemiosła filmowego. Chodzi mi tu przede wszystkim o reżyserów, operatorów i montażystów. Jeżeli dobrze znaliby podstawy swojego zawodu to robiliby przynajmniej przyzwoite filmy. To oni są przecież czynnikiem, który decyduje o końcowym kształcie dzieła filmowego. Przedstawienie aktorom swojego pomysłu przez reżysera, właściwe operowanie kamerą przez operatora i odpowiednie przycięcie klatek filmowych to sprawy, które w wielkim stopniu
wpływają na atrakcyjność obrazu. Tymczasem rodzime produkcje są nieciekawe. W czym więc tkwi problem? Właśnie w nieudolności tej trójki "artystów". Obawiam się, że wynika to ich nieumiejętności. Jeżeli filmowiec zna podstawy to umie opowiedzieć historię. Wtedy inwencja ogranicza się praktycznie tylko do wyobraźni. A takiej artystą nie powinno przecież brakować. Dla mnie przykładem prawdziwego artysty jest Oliver
Stone. Jego warsztat jest bliski doskonałości. Krytycy, jeżeli mówią negatywnie o jego filmach to skupiają się na sposobie opowiedzenia historii lub przekazie reżysera, które często są kontrowersyjne. Nie ma jednak w ich wypowiedziach ani słowa na temat technicznej strony produkcji. Tego samego życzę naszym filmowcom.
Zachwyca nas kreacja Ala Pacino w "Ojcu Chrzestnym", podziwiamy Mela Gibsona jako reżysera i aktora w
"Braveheart", z napięciem obserwujemy rywalizację Jodie Foster i Anthony'ego Hopkinsa w "Milczeniu Owiec". Ale takie odczucia są nam obce w stosunku do polskich aktorów. Jednym z powodów, jest to że jest dwóch mężczyzn, którzy zdominowali nasze filmy. Cezary Pazura i
Bogusław Linda od 10 lat regularnie grają główne role w prawie wszystkich polskich produkcjach. Smutne jest to, że wypracowali sobie sposób gry, który im najbardziej pasuje i prezentują go w każdym filmie. Jakby tego było mało taka postawa gwarantuje im sukces - polska widownia uwielbia Linde - maczo i Pazurę - śmieszka. Nazwisko jednego z nich na plakacie zapewnia już sukces finansowy producentom. To oznacza, że Polacy nie mają za bardzo wygórowanych wymagań jeżeli chodzi o kino. Może dlatego reżyserzy nie wysilają się za bardzo - z powodu na przeciętnych odbiorców? Na szczęście są też inne postawy. Krzysztof
Krazuze, twórca "Długu" zatrudnił do współpracy aktorów mało znanych. Film opowiada o biznesmenach, którzy są winni pieniądze mafii.
Przestępcy nie cofną się przed niczym, żeby odebrać tytułowy dług. Jest to historia oparta na faktach. Obsada tak dobrze się spisała, że "Dług" dostał wiele nagród. Krauze nie biorąc do współpracy znanych aktorów ryzykował. Ale jak widać opłaciło się.
Niektórzy mówią, że Polacy nie mogą przeznaczyć tyle pieniędzy na film, co Amerykanie. Co za tym idzie sprzęt nie jest tak profesjonalny, są ograniczenia dotyczące miejsca kręcenia zdjęć - nie stać nas na transportowanie 100 osobowej ekipy np. do Brazylii. Wtedy na myśl od razu przychodzi mi
Bareja. Ten reżyser tworzył w czasach komunizmu komedię, które wyśmiewały ówczesną władze. Jego filmy to już klasyka polskiego kina, uważane dziś za dzieła swojego gatunku. A trzeba zaznaczyć, że pieniędzy wtedy brakowało nawet na jedzenie. Poza tym reżyser toczył istną wojnę z rządzącymi, którym nie na rękę były filmy, wytykające wszystkie błędy, każde ich głupstwo. Ale Bareja tworzył wbrew wszystkim przeciwnością. Przebojem tego roku w kinach był "W pustyni i w puszczy" Kevina
Hooda. Film miał wysoki budżet jak na polskie realia, zdjęcia kręcono w RPA. Krytycy chłodno przyjęli ten film. Za to irańska produkcja "Czas pijanych koni" wprost zachwyciła "społeczność filmową". Pomimo niskich nakładów finansowych zdobyła wiele nagród na europejskich festiwalach. Widzimy więc, że bariera finansowa nie musi być przeszkodą dla filmowców.
Często polscy reżyserzy poruszają w swoich filmach nieciekawe historie. Czyżby nie było u nas scenarzystów? Doszło do takiej sytuacji, że rodzime produkcje to adaptacje polskiej literatury, np. "Pan Tadeusz" czy "Quo
Vadis". Możecie powiedzieć, że polscy scenarzyści nie potrafią stworzyć dobrej historii, a mają mnóstwo tematów. Obawiam się, że wina tkwi, w głównej mierze, po stronie producentów i reżyserów, którzy boją się zaryzykować. Jeżeli ich ambitny film nie spodobałby się widowni to trzeba by było się obejść bez pieniędzy. Pytanie co jest dla nich ważniejsze, sukces artystyczny, czy sukces finansowy. Na dzień dzisiejszy to drugie.
Na taką, a nie inną sytuację w polskiej kinomotografii wpływ mają trzy sprawy. Przede wszystkim twórcy, odpowiedzialni za końcowy efekt słabo znają się na swojej profesji. Wygląda na to, że Ci najlepsi wyjechali za granicę, żeby zająć się prawdziwym kinem (np. Marek Kamiński, Roman Polański, Agnieszka
Holland). Polscy filmowcy zachowują się asekurancko. Boją się zaryzykować, zatrudnić mało znanych aktorów, wziąć oryginalny scenariusz. Ambitne podejście do filmu może oznaczać klapę finansową. Polacy nie są na tyle odważni. Niestety udział w złym stanie polskiego kina mamy również my, ludzie chodzący do kina. To przede wszystkim nasze gusta wpływają na to co się kręci. A że mało wymagamy to mało dostajemy. |